Lidia Geringer de Oedenberg Lidia Geringer de Oedenberg
1042
BLOG

Budżet UE - finał na dwie ręce

Lidia Geringer de Oedenberg Lidia Geringer de Oedenberg Polityka Obserwuj notkę 34

Dziś mija 21-dniowy okres negocjacji budżetowych między rządami państw członkowskich UE (Radą Unii Europejskiej) a Parlamentem Europejskim. Zapowiada sie gorąca noc, bo jeśli do wtorkowego poranka instytucje nie porozumieją się, to projekt budżetu UE na 2011 rok stanie się pieśnią przeszłości, a Wspólnota wejdzie w nowy rok z prowizorium budżetowym. Na razie nie sposób przewidzieć, kto zwycięży w tym siłowaniu się na rękę.

Tegoroczne negocjacje unijnego budżetu rzeczywiście przypominają próbę sił. Z jednej strony stołu siedzą przedstawiciele rządów UE, którzy w "tyle głowy" mają cięcia budżetowe przeprowadzane w swoich krajach (konsekwencje zaciskania pasa obywatele UE odczują najboleśniej właśnie w 2011 r.). Po drugiej stronie stołu siedzą zaś przedstawiciele PE, którzy z perspektywy Brukseli dostrzegają szereg paradoksów. Choćby taki, że jednego dnia rządy UE decydują o powołaniu do życia unijnej dyplomacji (Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych - pod kierownictwem Catherine Ashton) - mnożąc zadania dla Brukseli, a drugiego dnia dążą do redukcji budżetu UE. Chcą więcej za mniej, a takie rzeczy to tylko… w reklamach* są możliwe.

Pikanterii pojedynkowi dodaje fakt, że po raz pierwszy w historii UE Parlament dysponuje dokładnie takimi samymi prawami w negocjacjach, jak Rada. Wcześniej - przed wejściem w życie Traktatu z Lizbony czyli przed 1 grudnia 2009 r. - ostatnie słowo w kwestii tzw. wydatków obligatoryjnych należało do rządów, które mogły przegłosować stanowisko PE. Budżet UE na 2011 rok będzie pierwszym uchwalonym na zasadzie współdecydowania obydwu instytucji, w ramach jednego (zamiast dotychczasowych dwóch) czytania i po wypracowanym, wspólnym stanowisku.

Nowe umocowanie "zawodników" rodzi pewne pokusy; Rada od początku próbuje przypomnieć, kto tu rządzi i nie chce przystać na czysto polityczne (nie budżetowe!) propozycje PE, tj. na możliwość udziału przedstawicieli Parlamentu w rozmowach o kolejnej perspektywie finansowej UE na lata 2014-2020. Z kolei niektórych reprezentantów PE świerzbią palce, by po raz pierwszy skorzystać z nowych uprawnień i nacisnąć czerwony guziczek. Czyli zablokować rozmowy do momentu, w którym Rada uznałaby polityczną rolę PE. W kuluarach o takim rozwiązaniu mówi się "budżetowa bomba atomowa" - ostateczny środek na wypadek, gdyby rządy UE zbyt długo zaklinały rzeczywistość i bagatelizowały Parlament.

Na razie trudno powiedzieć, czyja ręka znajdzie się na wierzchu. Oczywiście, obie mają w rękawach po kilka asów; bo niby czemu - wybrani demokratycznie - eurodeputowani mieliby nie uczestniczyć w rozmowach o nowej perspektywie finansowej? I z drugiej strony - po co łączyć temat przyszłorocznego budżetu z szerszym i trudniejszym zagadnieniem, jakim jest perspektywa finansowa na siedem lat?

Co istotne, obie strony poszły już na znaczne ustępstwa. Na przykład rządy zgodziły się na zwiększenie budżetu UE o 2,9% w porównaniu z rokiem 2010, chociaż początkowo optowały za brakiem wzrostu. Natomiast Parlament i Komisja odpuściły propozycję wzrostu aż o 6%.

Obecnie możliwe wydają się dwa warianty:

1. Jedna strona (lub obie) będzie dążyć do konfrontacji i naciśnie czerwony guzik. Wówczas Komisja Europejska będzie zmuszona przygotować zupełnie nowy projekt (co potrwa kilka miesięcy), a prowizorium na rok 2011 oprze się na "starych" liczbach z 2010 r. To oznaczałoby zerowy wzrost budżetu w porównaniu z 2010 r. oraz trudności w finansowaniu nowych polityk. O ile na pierwszym Radzie może jeszcze zależeć (np. płatnikom netto - Wielkiej Brytanii i Holandii), to na drugim już na pewno nie. Również Parlament mógłby więcej stracić (współodpowiedzialność za budżetową awanturę), niż zyskać (bardzo chwiejny szacunek u innych instytucji, wynikający z demonstracji "nowej siły").

2. Przedstawiciele obu instytucji wspaniałomyślnie wycofają się z pojedynku i wyciągną do siebie ręce, ustalając kompromisowe stanowisko, które nikogo w pełni nie zadowoli. Wtedy Rada i Parlament miałyby 14 dni na przyjęcie wspólnego tekstu, a nowy budżet zacząłby obowiązywać według planu - 1 stycznia 2011 r.

Za wariantem numer 2 nieznacznie przemawia argument, iż liczby są de facto dogadane i budżet UE na 2011 rok miałby wynieść ok. 126,5 mld euro. Szkopuł tkwi raczej we wspomnianej, długoterminowej debacie o finansach Unii Europejskiej i politycznej roli Parlamentu Europejskiego, podszczypywanego przez Radę.

Jeżeli Rada wyrazi - w formie deklaracji - gotowość do partnerskich relacji z PE i do przedyskutowania niektórych naszych pomysłów, takich jak nowy unijny podatek zmniejszający udział składek państw członkowskich w budżecie UE - dalszy ciąg nie będzie potrzebny. Jako posłowie w Parlamencie Europejskim chcielibyśmy mieć pewność, że - niezależnie od bieżącej rozgrywki - także w kolejnych latach znajdzie się dla PE (jedynej wybranej w wyborach bezpośrednich instytucji unijnej) - miejsce przy stole.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego,
Lidia Geringer de Oedenberg


* z projektu budżetu UE na rok 2011 wynika, że nowa instytucja - Europejska Służba Działań Zewnętrznych - będzie kosztować ok. 475 mln euro rocznie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka