Lidia Geringer de Oedenberg Lidia Geringer de Oedenberg
585
BLOG

Trzej królowie w Budapeszcie

Lidia Geringer de Oedenberg Lidia Geringer de Oedenberg Polityka Obserwuj notkę 7

W najbliższy czwartek, w Święto Trzech Króli, do Budapesztu zjadą „koronowane” głowy Unii Europejskiej– przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso oraz zdający przewodnictwo nad Radą UE - premier Belgii Yves Leterme – aby uroczyście zainaugurować węgierską prezydencję w UE. Podczas godzinnej ceremonii w węgierskim parlamencie premier Leterme przekaże szefowi węgierskiego rządu Viktorowi Orbanowi flagę UE i „namaści” tym samym swojego następcę - podkreślając ciągłość rotacyjnego przewodnictwa w Radzie Unii Europejskiej. Co  „odziedziczą” Węgry po belgijskim półroczu (lipiec-grudzień 2010 r.)?

Belgijską prezydencję – 12-stą w historii UE! - zapamiętamy przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na zarządzanie pracami Wspólnoty z pozycji tymczasowego rządu; po ostatnich wyborach parlamentarnych, które odbyły się w czerwcu 2010 r., wciąż trwają w Belgii bowiem rozmowy na temat utworzenia nowego, koalicyjnego gabinetu (w grudniu pobito poprzedni rekord – 194 dni bez stałego rządu) - prezydencją kierował zatem „z tylnego siedzenia” tymczasowy premier Leterme. Po drugie, Belgów oskarżano często o „niewidzialność” i ustępowanie unijnego pola przewodniczącemu Rady Europejskiej – Hermanowi Van Rompuyowi, który przed Letermem był premierem Belgii i niejako przyczynił się do obecnego rządowego pata, obejmując nowe stanowisko... Mając na uwadze te arcynietypowe warunki trzeba jednak dostrzec to, co Belgom bezsprzecznie się udało.

Mimo poważnych trudności z uchwaleniem budżetu UE na 2011 rok i zgrzytów w negocjacjach między Parlamentem Europejskim a Radą Unii Europejskiej, pierwszy projekt finansów w nowej procedurze Traktatu z Lizbony domknięto dosłownie na dwa tygodnie przed końcem 2010 r. Udało się uniknąć tym samym prowizorium, czyli planowania wydatków w oparciu o liczby z poprzedniego, mniejszego budżetu UE. To zasługa między innymi belgijskiej prezydencji, a konkretnie Melchiora Watheleta - odpowiedzialnego w rządzie za budżet – który do samego końca walczył o kompromisowe rozwiązanie.

Ponadto Belgowie dwoili się i troili, żeby zawiązać nić porozumienia między Parlamentem a Catherine Ashton– Wysoką Przedstawicielką UE ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. Początkowo obie strony spierały się o kadry i finanse – budowanej właśnie – dyplomacji UE, tj. Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych. W końcu, w drugim półroczu 2010 r. udało się wygasić rywalizację Barroso i Van Rompuya, którzy po wejściu w życie Traktatu z Lizbony na własną rękę interpretowali jego zapisy – w celu maksymalnego poszerzenia swoich kompetencji.

Naturalnie, można się spierać na ile ww. sukcesy stanowiły konsekwencję działań belgijskiego rządu, a na ile były efektem starań całej UE (np. na czasowym uchwaleniu budżetu na 2011 r. zależało praktycznie wszystkim państwom członkowskim oraz instytucjom). Nie zmienia to faktu, że solidni Belgowie okazali się też  dżentelmenami i nie wrzucili Węgrom żadnego „gorącego kartofla”, czyli niespodziewanego problemu, który wypaczyłby priorytety ich debiutanckiej prezydencji i sparaliżowałby prace UE w pierwszych miesiącach 2011 r. Tym niemniej węgierskie przewodnictwo zapowiada się jako naszpikowane trudnościami.

Oprócz stricte wewnątrzkrajowych przyczyn, takich jak nowe, kontrowersyjne prawo medialne na Węgrzech(wątpliwości w tym temacie zgłosiła już m.in. Komisja Europejska), premier Orban - postrzegany jako eurosceptyk - będzie musiał zmierzyć się z nierozwiązanymi jak dotąd, bardzo poważnymi problemami dla całej UE:
- aktualny pozostaje problem Romów – z nieprzejednanym stanowiskiem Francji,
- trudności budżetowe Hiszpanii i Portugalii mogące dodatkowo rzutować na niestabilność strefy euro.
Do tej ostatniej dorzuciły swój "kamyczek" Francja i Niemcy, które pod koniec października 2010 r. zapowiedziały rewizję Traktatu z Lizbony, strasząc sektor prywatny współodpowiedzialnością za spłatę długów państw. W konsekwencji trudno dziś oszacować, czy obecny tymczasowy mechanizm pożyczkowy – opiewający na ok. 750 mld euro – wystarczy na ratowanie kolejnych zadłużonych państw (do 2013 r., kiedy uruchomiony zostanie stały mechanizm).

Do tego dochodzą: nieuniknione turbulencje w negocjacjach następnej 7-letniej perspektywy finansowej w UE (2014-20, premier Wielkiej Brytanii chce zamrożenia budżetu i zapowiedział już twarde rozmowy); dokończenie negocjacji akcesyjnych z Chorwacją; kwestia włączenia do strefy Schengen Bułgarii i Rumunii (znów, Francja jest „przeciw”); oraz majowy szczyt Partnerstwa Wschodniego,który zadecyduje o faktycznym znaczeniu tej polsko-szwedzkiej inicjatywy. Gołym okiem widać, że Węgrom – po raz pierwszy sprawującym prezydencję w UE – będzie ciężko powtórzyć wynik Belgów.

Warto trzymać za „węgierskich bratanków” kciuki. Również z tego powodu, że ich ewentualne potknięcia mogą zaowocować paroma „kartoflami” dla Polski (przejmujemy stery UE już 1 lipca 2011 r.). W praktyce polscy urzędnicy będą już teraz ściśle współpracować z Węgrami, by płynnie przejąć stery po sześciu miesiącach. Na tle solidnych Belgów dobrze by było pokazać, że ani węgierski, ani polski król nie jest nagi.

Z pozdrowieniami,
Lidia Geringer de Oedenberg

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka