Pierwsze bezpośrednie wybory do PE odbyły się w 1979 r.
Pierwsze bezpośrednie wybory do PE odbyły się w 1979 r.
Lidia Geringer de Oedenberg Lidia Geringer de Oedenberg
963
BLOG

Eurorewolucja wyborcza na starcie

Lidia Geringer de Oedenberg Lidia Geringer de Oedenberg Polityka Obserwuj notkę 8

Guru eurosceptyków, brytyjski poseł Nigel Farage, zwykł mawiać, że Rada Europejska (szefowie rządów państw członkowskich) i Komisja (reprezentanci poszczególnych krajów zatwierdzeni przez PE) nie mają demokratycznego mandatu, by reprezentować narody zjednoczonej Europy, gdyż nie zostali wybrani w bezpośrednich wyborach. Ciekawe, jak brytyjscy eurosceptycy odniosą się do reformy eurowyborów zaproponowanej przez ich rodaka - Andrew Duffa?

Pomysł zasiadającego w PE już trzecią kadencję posła Duffa (z grupy Liberałów) jest pozornie prosty. Począwszy od wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2014 r., obywatele 27 państw UE głosowaliby nie tylko na kandydatów z krajowych okręgów, ale również na tych z ponadnarodowej listy - wspólnej dla całej Unii. Przykładowo, w okręgu obejmującym Dolny Śląsk i Opolskie, obywatel wybierałby europosłów spośród kandydatów zaproponowanych przez rodzime partie oraz - dodatkowo - jednego deputowanego z eurolisty, identycznej w całej UE. Za pomocą tej metody obsadzano by 25 miejsc w PE; reszta (726) byłaby dystrybuowana według dotychczasowych zasad. Skomplikowane?

W praktyce np. Dolnoślązak mógłby zagłosować na Catherine Trautmann z Francji, czy wspomnianego już Nigela Farage'a z Wielkiej Brytanii (o ile by ich znał), wyrażając poparcie dla określonej osoby, a nie opcji politycznej. Swoich kandydatów do listy zgłaszałoby każde państwo członkowskie. Aby kraj liczył się w stawce, nie mogłyby to być osoby rozpoznawalne lokalnie, tylko pierwszoplanowi politycy z międzynarodowym doświadczeniem - w Polsce np. Jerzy Buzek czy Aleksander Kwaśniewski. Zmiana mogłaby również przynieść zaskakujące efekty np. w postaci wyboru powszechnie znanych w Europie aktorów, czy piosenkarzy. Myślę, że gdyby Robert Pattinson czy Penelope Cruz zechcieli się "wcielić" w posłów, mogliby liczyć na międzynarodowe poparcie. Euronarodowa bitwa na głosy spersonalizowałaby same wybory, zapewniłaby większą widoczność w mediach i być może lepszą frekwencję (w przypadku celebrytów na 100%). Zmusiłaby też narodowe partie polityczne do prowadzenia kampanii poza granicami danego państwa (w obcych językach). Rozpoznawalność zyskałyby na pewno duże europejskie partie, takie jak Europejska Partia Ludowa (w której zasiada PO) czy Partia Europejskich Socjalistów (w której działa SLD).

Jakie inne konsekwencje może przynieść ta rewolucyjna idea? Warto wybiec w przyszłość jeszcze dalej, 25 eurodeputowanych z eurolisty mogłoby powoływać się na międzynarodowy charakter swojego mandatu, dzięki czemu stanowiliby “naturalny” rezerwuar kandydatów do najważniejszych funkcji w UE - np. w Komisji Europejskiej i Radzie Europejskiej. 500 milionów wyborców miałoby de facto wpływ na ławkę liderów w europejskich formacjach. Bezpośredni wpływ, o który dopominają się dzisiaj eurosceptycy.

Rzecz jasna, na papierze propozycje posła Duffa nie przewidują podobnego scenariusza, jednak w historii UE z pozoru niewinne decyzje już nie raz "rozlewały się" na inne obszary (efekt "spillover"), pociągając za sobą nieprzewidziane konsekwencje. Niektórzy politycy w Brukseli od początku interpretują reformę posła Duffa właśnie pod tym kątem, przewidując, że poprzez wybory do Parlamentu Europejskiego partie europejskie lansowałyby kandydatów na najwyższe urzędy w UE.

Propozycje Duffa zostaną omówione na czerwcowym szczycie UE w Brukseli. Wówczas projekt reformy, tworzonej od kilkunastu miesięcy, doczeka się konfrontacji z 27 europejskimi przywódcami i może zaboleć…, bowiem każdy kraj musiałby zrzec się jednego euromandatu (by wydzielić ponadnarodową pulę). Nawet gdyby kompromis osiągnięto w miarę szybko, wcielenie go w życie wymagałoby jeszcze nowelizacji Traktatu Lizbońskiego, czyli konieczne byłyby także referenda ratyfikacyjne w wybranych państwach UE (np. w Irlandii).

Znając “filozofię” eurosceptycznego posła Farage'a i jego zwolenników, szybko by rozpętano kampanię na "nie", próbując pokrzyżować plany Brukseli. Pytanie tylko, czy eurosceptycy nie zjadaliby wtedy własnego ogona? Użyć instrumentu demokracji bezpośredniej, jakim jest referendum, aby storpedować reformę zwiększającą obszar demokracji w UE? Z wytłumaczeniem takiej konstrukcji myślowej problem mieliby chyba nawet eurosceptycy, oczywiście o ile zrozumieliby ten europaradoks.

Analogicznie już rzecz się miała z Traktatem z Lizbony, który sceptycy próbowali blokować - jako kolejne "brzemię" narzucane przez Brukselę - a przecież dopiero ten dokument dał prawo każdemu członkowi Unii do… wystąpienia ze Wspólnoty. Notabene jakoś nie słychać, by z tej "furtki do wolności" eurosceptycy chcieli teraz skorzystać.

Z pozdrowieniami z Europarlamentu,

Lidia Geringer de Oedenberg

PS. projekt sprawozdania posła Duffa do przeczytania po polsku:

http://www.europarl.europa.eu/sides/getDoc.do?pubRef=-//EP//NONSGML+COMPARL+PE-440.210+03+DOC+PDF+V0//PL&language=PL

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka